Majowy Instytut to już historia, ale z każdą kolejną imprezą Groove Control podkreślają klasę i wyjątkowość Instytutu Energetyki jeśli chodzi o scenę techno.
Groove Control postanowiło po raz kolejny zrobić nam – fanom technicznego hałasu – święto pod nazwą Instytut. Za nowożytnych czasów świetności Instytutu Energetyki było to już po raz czwarty. Mając nieduże, ale zawsze, porównanie ze starożytnymi czasami tego miejsca, mogę powiedzieć, że ostatnia edycja tej imprezy dorównała legendzie z początku lat dwutysięcznych.
Świadczyć o tym może skala wydarzenia – to pierwsza z ostatnich czterech edycji, na której mogliśmy wybierać między trzema scenami – Halą Najwyższych Napięć, Halą Wysokich Napięć oraz namiotem Luzztra. Od najcięższego, technicznego grania, po lżejsze jego odmiany – każdy mógł dopasować muzykę do nastroju. Ale dowodem na to, że legenda powróciła, może być także liczba osób, która do godziny szóstej rano odprawiała dzikie tańce na posadzkach Instytutu Energetyki. No i potem te emocje wymieniane z nieznajomymi rejwerami, z którymi czekało się razem na autobus.
To, co zaserwowali Richie Hawtin, Mathew Jonson, Shifted, Randomer, Abstract Division i pozostali panowie, idealnie pasowało do specyfiki miejsc pełnych transformatorów, cewek i innych urządzeń do generacji prądu najwyższego napięcia. Napięcie też wzrastało od godziny 22 aż do 6 rano, kiedy to w pełnym słońcu wychodziliśmy przez główną bramę.
ZOBACZ NASZĄ FOTORELACJĘ!
Ale zanim to nastąpiło, przez bitych osiem godzin Instytut tętnił życiem tysięcy osób, którzy wytuptali razem wiele kilometrów.
Deas, a potem Shifted, godnie rozgrzali wszystkich, tak że podczas genialnego live actu Mathew Jonsona Hala Najwyższych Napięć była od sceny po wejście pełna ludzi. W tym samym czasie do Hali Wysokich Napięć nie dało się już wcisnąć szpilki, a to za sprawą setów Randomera i Abstract Division. W sumie sytuacja podobnie się przedstawiała w namiocie Luzztra – jedynie klimat był trochę lżejszy niż na obu halach – wtedy też grał duet Cranz. Integralną częścią wszystkich setów w namiocie były rewelacyjne wizualizacje, które to w pozostałych budynkach zastąpiło świetne oświetlenie i buchająca para.
Wisienką na torcie był oczywiście oczekiwany przez wszystkich set Richie’ego. Mimo że nogi już trochę poczuły zmęczenie, głowa nie pozwalała im przestać.
Richie widząc, że nikt nie przyszedł tu odpoczywać, a tuż za jego plecami doszło nawet do zaręczyn, nie mógł przestać się uśmiechać i serwował jeszcze smaczniejsze techno, pokazując, że do jego muzyki nie da się stać w bezruchu. Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na kolejną, jesienną edycję Instytutu, która już wpisała się na stałe w kalendarz technopielgrzymek.