Trudno o bardziej czytelną i oddającą stan jeden do jednego nazwę jak Foghorn. Nautofon, szum, mgła, dźwiękowy blask w atmosferycznych czeluściach. Pogodowa kołysanka.

AUTOR: Foghorn
TYTUŁ: Corona
WYTWÓRNIA: Opus Elefantum Collective
WYDANE: 29 czerwca 2018


Takie skojarzenia pojawiają się przy odsłuchu Corony, pierwszej płyty projektu Foghorn. Projektu raczej Tomasza Turskiego niż kolektywu. Bo chociaż w kredytach wydawnictwa widnieją jeszcze trzy postaci (Janusz Jurga, Zguba i Maciej Bokiej), to gros pracy nad Coroną wyłożył właśnie Turski odpowiadający za praktycznie każdy element albumu. Albumu nastrojowego, raz dołującego, raz energetycznego, w pełni hybrydowego. Bo jak inaczej mówić o Coronie, gdy z jednej strony mamy „The Cabin”, które z jednej strony pachnie jak stare Editors, z drugiej new-wave’owe syntezatory i ciężki wokal. Są też utwory dreampopowe, utrzymane jednak w bardzo powolnej, sennej, bajkowej stylistyce. Takie będą te nagrania z „ghostem” w tytułach – „Ghost from an old alder” i „Ghost from the white water”, przy czym ten pierwszy pachnie bardzo chamberowo-dworskim aranżem. Tytułowa „Corona” zanurza się w krystalicznie przejrzystym, zimowym jeziorze new age’owego ambientu. To spokojna, delikatna jak piórko kompozycja, w której tylko przez chwilę słychać mocniejsze przesterowane gitary.

Bo wszędzie, w każdym utworze Tomasza Turskiego, na pierwszy front idzie reverb. To pogłos, wszędobylski, wszechobecny, otaczający wszelakie dźwięki, gra główną rolę w Foghornie. Rozciągnięte w czasie i przestrzeni, ażurowe melodie, które przenikają gładko i swobodnie przez płytę. Ale zaczyna się odmiennie, bo „Lima 2/Bodyleaving”, ponad dwunastominutowy kolos otwierający wydawnictwo, podzielony jest na dwie części. Pierwszą budują szumy i trzaski pozbawione jakiejkolwiek harmonii. A po nich następują post-shoegaze’owe ambiento-dreampopowe faktury, tak ładne i tak melancholijne w swym wydźwięku, że nic tylko słuchać i słuchać.

Jesień przyszła. Może dziś tego tak do końca nie widać; bo ciepło, słonecznie, momentami leniwie i z jakby nieśmiałymi przebłyskami lata. No, umówmy się. Ale niżej zawieszone słońce, wcześnie nakrywający niebo mrok, w końcu niskie też temperatury o poranku i w nocy są bezlitosne. Będzie zima. Foghorn pod postacią Turskiego zapewnia tę muzyczną możliwość spędzenia depresyjnego okresu z muzyką smutną, acz miłą. Delikatną, choć chwilami stanowczą. To dobra płyta. Nie bardzo dobra, nie świetna, nawet nie jedna z lepszych, jakie słyszałem w kraju. Ale dobra i mi to wystarcza.

NASZA SKALA OCEN (KLIK!)

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: