W dawno nieobecnych Czynnikach pierwszych tym razem coś dla fanów metalowo-industrialnych muzycznych rejonów. BLACK WATER PANIC PROJECT opowiadają o Alpha Pro Broken Machine, albumie wydanym 4 września. Czyli całkiem świeża sprawa!

APBM została zapowiedziana jako płyta wyjątkowa. I wyjątkową jest. Z jakiego powodu?, możecie zapytać. Postaram się odpowiedzieć na to pytanie jak najkrócej i najmniej zawile, jak potrafię, żeby nie marnować Waszego cennego czasu, który powinniście przeznaczyć na jej słuchanie. 

Jeśli odseparuje się teksty od muzyki i dokładnie im przyjrzy, to pierwsze jedenaście tworzy historię opartą na tematach mi najbliższych. Historię prostą i, mam nadzieję, czytelną, pośród całej tej mroczno-demonicznej otoczki, która świetnie odciąga uwagę. Historię, która pojawiła się w życiu większości chłopaków pracujących w branży tatuażu i modyfikacji ciała. Nie pisze się zbyt wiele „z wewnątrz” o tym światku, który, mimo wielu swoich wad, jest dość zabawnym miejscem.

APBM to opowiadanie o próbie związania się z kimś w rodzaju „galerianki”, a każda piosenka to kolejny rozdział tej tragedii. W pierwszym utworze opisuję typowe zachowania tatuatora ze zgubnym przerostem ego, czyli standard, który możecie spotkać w każdym salonie poziomem wychodzącego poza prace oparte na kopiowaniu przyniesionych przez klientów wzorów i rzeczy znalezionych w Internecie. You are the ink and meat/ and I/ I am the Maker. Twórca i jego przerośnięte ego. Zabawna kombinacja, którą szybko weryfikuje rzeczywistość, bo oto artysta z myśliwego został zwierzyną łowną młodej dziewczyny, która sprawia wrażenie nieśmiałej i fajnej kobietki. Miło będzie można spędzić czas, jeśli tylko się zgodzi. Ona odpowiada, że „to słodkie”, it’s Sweet, She said… ale słodko następnego poranka już nie jest, kiedy ona wychodzi i wie, że tylko dobrze się bawiła. Spotka się z nim kilka razy, najlepiej w salonie, żeby mógł zostawić na jej ciele duży wzór, za który musiałaby normalnie dużo zapłacić. Jego znajomi, a ma ich wielu, jak każda osoba z tej branży, widzą ją z innymi facetami, piszą mu o tym, jej koleżanka wysyła mu zdjęcie z czatu, gdzie Ona przyznaje się, że założyła się z koleżankami, że go wykorzysta. Po kolejnej wspólnej nocy wystawia ją za drzwi, nie kończąc nawet kawy, nie da się już wrócić do ideału jej wizerunku, który stworzył sobie w głowie przy pierwszym spotkaniu. Mosty płoną, a „Bridge Burner 2” jest również nawiązaniem do piosenki z pierwszego albumu, ale to już inna historia. Wróćmy do teraźniejszości. On zaczyna pić i bawić się nielegalnymi substancjami w towarzystwie swoich koleżanek, ale zamiast dobrego odlotu ma same bad tripy i kończy się to na wypłakiwaniu gorzkich żali, więc let’s get Unconscious, shall we?. Pewnego wieczoru pełnego dewiacji, lateksu, wiązania i seksu jedna z jego partnerek umiera przedawkowując, co daje mu w końcu ukojenie, które okazuje się jednak krótkotrwałe. Popada w coraz większe paranoje i zaczyna rozmawiać z wytworami swojej fantazji przed lustrem, nie zdając sobie sprawy ze swojego szaleństwa. Rozwiązaniem całej tej historii jest ostatnia scena, którą opisuje piosenka „I’d Rather Lick Public Lavatory’s Floors, than kiss you, Honey”, kiedy ona, pośrednia przecież przyczyna całej sytuacji dzwoni do niego, on nie odbiera, wszystko poszło źle, wszystko stało się czarne, pojawia się napis The End.

Na płycie znajdują się jeszcze dwa utwory, które nie należą do tej historii. „Patience & Discipline” jest piosenką afirmująca życie i jego pozytywne aspekty oraz piękno, które jest bardzo wyraźne mimo wszystkich złych spraw, które spotykamy na swojej drodze codziennie. Życie jest dobre i nie umieramy było naszym ulubionym zdaniem podczas miksowania tego materiału w Studiu Gagarin. „Above: the Wolf Song”. Ten tekst jest rozwinięciem tekstu, który napisałem wiele lat temu do projektu założonego z klawiszowcem innej zielonogórskiej grupy, nazwy nie chcę wymieniać, bo to nie słowa o nich. Projekt nigdy nie został wydany, ale tekst był na tyle dobry, że postanowiłem wykorzystać go jeszcze raz w rozbudowanej formie. To słowa napisane dla mojej już-ex-po-jedenastu-latach partnerki… pewna próba powrotu do momentu, w którym to pisałem, do czasu, kiedy romantyczność jeszcze żyła. Teraz miłość jest martwa, zimna i niech spoczywa w spokoju zakopana po sześcioma stopami złej i ciężkiej ziemi.

***

WYTWÓRNIA: The BWPP Record Label
WYDANE: 4 września 2015

%d bloggers like this: