Wciąż kręcimy się wokół muzyki sakralnej. Tym razem Masses: trzy msze, trzy różne podejścia do tematu w ujęciu brytyjskim, francuskim i polskim. Z Łodzią w tle.


AUTOR: Chór Filharmonii Łódzkiej, Dawid Ber, Marta Boberska, Magdalena Szymańska, Paweł Gusnar, Krzysztof Urbaniak
TYTUŁ: Fauré | Grzeszczak | Whitbourn: Masses
WYTWÓRNIA: Dux
WYDANE: 2019


Z Łodzią, bo nagrań dokonano w Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina. Bo za wokale, a raczej chóralne śpiewy, odpowiada Chór Filharmonii Łódzkiej, a dyrygenturą zajął się Dawid Ber, na co dzień związany z muzyczną oświatą w Łodzi.

Płyta Masses ukazała się już bardzo ładny czas temu, w 2019 roku, ale z różnych względów (np. późno ją dostałem! Naprawdę!) wydaje się, że Wielkanoc pandemiczna jest dobrą okazją do jej przedstawienia.

W czasach, kiedy jakiekolwiek koncerty nie mogą dojść do skutku, na pewno w wydaniu plenerowo-klubowym, nie wiem, jak sytuacja wygląda z otwartymi kościołami. Gdyby jednak można było je organizować w świątyniach, z całego serca odradzałbym wizytę. Nawet jeśli w waszym ulubionym kościele miałby być występ Chóru Filharmonii Łódzkiej z materiałem zawartym na Masses.

Masses, pozycja ultrasakralna, pozycja ściśle związana z obrządkiem liturgicznym, to nic innego, jak rozpisane przez trzech kompozytorów msze. Mamy więc trzy msze (masses, liczba mnoga) skomponowane przez wybitnego dziewiętnastowiecznego (żył też 25 lat w XX wieku) kompozytora, Francuza Gabriela Fauré, i jest to najbardziej tradycyjne podejście do tematu. Jego „Messe Basse” to cztery krótkie utwory na chór i organy (Krzysztof Urbaniak) z udziałem sopranistki Marty Boberskiej. To urocze, czysto religijne dzieła, bez szaleństw, wariacji, poszukiwania. Stworzona w 1881 roku kompozycja to nic innego, jak przeniesienie się do starej, romańskiej katedry gdzieś we Normandii. Słuchamy, chłoniemy, czujemy się jak na mszy. Jest miło, chłodno, ale bez zobowiązań.

Dużo ciekawiej wypada nowsza kompozycja, „Tongeren Mass” Krzysztofa Grzeszczaka. Bazylika w Tongeren, belgijskim mieście ulokowanym w Limburgii, w północno-wschodniej części kraju, robi wrażenie. Może Bazylijka Najświętszej Marii Panny, zbudowana w XVI wieku, nie przeskoczy rozmachem katedry św. Michała i św. Guduli (konieczny punkt zwiedzania po zakończeniu pandemii albo chociaż zaszczepieniu się), ale „Tongeren Mass” swoim wydźwiękiem oddaje charakter starej gotyckiej świątyni. Monumentalne chóralne śpiewy, siła organów, polifoniczna „Gloria”, patetyczne „Sanctus” z delikatnym wyciszeniem w środku utworu, masywne i ciężkie jak kamienne ściany bazyliki „Agnus Dei” pozwalają kontemplować rzeczywistość, skupić się na własnym wnętrzu, wyciszyć.

A jeśli o wyciszeniu mowa, najlepiej, czytaj: najbardziej odkrywczo do zadania podszedł Brytyjczyk James Whitbourn. „Son of God Mass” to efekt wieloletniej współpracy z BBC. Whitbourn komponuje dla brytyjskiego narodowego nadawcy muzykę do produkcji filmowych, a utwór z Masses jest jednym z trzech, jakie lata temu Anglik wykonał na zamówienie. No i mamy tutaj wykorzystanie saksofonu, wcześniej na płycie niespotykanego. Dęciak, wraz z organami, dopełniają się znakomicie, a chór wprowadza medytacyjną, niemal mantryczną aurę. Solówki saksofonu, melancholijne, niekiedy wirujące w przestrzeni sali koncertowej, niekiedy tępo i smutno wybrzmiewające długimi frazami, zanurzone w pogłosie przestrzeni, przełamują chóralne, ciężkie zaśpiewy. „Kyrie meditation” może kojarzyć się z drogą krzyżową, jej posępnością i wycofaniem.

„Gloria”, poprzez wartką akcję kompozycji, żonglowanie tematami, ma w sobie coś z czasu oczekiwania. Trochę rozżalenia, trochę nadchodzącej, już kiełkującej, nie, bulgoczącej radości. „Lava me”, z dołującymi dźwiękami organów, jakby rozciągniętym dronem, i kołyszącym się saksofonem, mogłaby się plasować w Ogrójcu, ogrodzie oliwnym.

„Pax Domini” z kolei, jako utwór czysto instrumentalny, mógłby stanowić ścieżkę dźwiękową do wydarzeń wielkosobotnich, odczłowieczenie kompozycji, zagubienie, w połączeniu z „Agnus Dei” i zamykającym płytę „Amen” wpisuje się w wielkotygodniowy charakter albo aurę, którą wydawnictwo nad sobą roztacza. Smutku, oczekiwania, przygnębienia, choć jednocześnie i radości, ulgi, spełnienia.

Masses, mimo dwóch lat na karku, jest wydawnictwem, po które można, a nawet trzeba sięgnąć. Prostota, piękno, płynący z każdej strony i sekundy nagrań urok ujmują. Pozycja obowiązkowa jeszcze (przynajmniej) na tych kilka najbliższych dni.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: