Yasnaïa w 1996 roku wydała jeden i jedyny solowy album Oniro. Płytę byłej członkini Hybryds wznowiło niedawno Zoharum, a my sprawdzamy czy warto (warto).

AUTOR: Yasnaïa
TYTUŁ: Oniro
WYTWÓRNIA: Zoharum / World Serpent
WYDANE: 29.01.2021 / 1996


Nawet jeśli Yasnaïa nic nam nie mówi, wystarczy sięgnąć po okładkę Oniro i porównać z innymi wydawnictwami Zoharum, żeby szybko pojąć, że związek z Hybryds nie będzie przypadkowy. Yasnaia przez lata stanowiła żeński pierwiastek belgijskiej formacji. Odeszła w 2000 roku, wydaje się, że z muzyki zrezygnowała na dobre, bo innych solowych albumów Leen Smets nie znajdziemy (jeszcze poza wydaną w 1997, czyli rok po solówce, epką Onokoro). Na Oniro słyszymy Yasnaïe w całej okazałości, ze wszystkimi dźwiękowymi inspiracjami, zarówno jeśli chodzi o działalność Hybryds, jak i – prawdopodobnie – tymi, które siedziały w jej głowie, gdy dłubała nad własnym materiałem.

Oniro to reedycja wydanego w 1996 roku przez World Serpent albumu. Albumu, który Leen Smets nagrała w pojedynkę, a jedynie miksy i produkcje Belgijka powierzyła Hybryds (prawodopodobnie Peterowi Nysowi). Zoharum dołożyło drugi krążek, koncertówkę z Monachium. Totalnie nie wiem i nigdy raczej wiedzieć nie będę, co robiłem 16 sierpnia 1997 roku, prawdopodobnie (to słowo bardzo w tym tekście ważne) bawiłem gdzieś w okolicach Pasymia, natomiast Yasnaïa grała wówczas w Bawarii, to zresztą popularny dla Hybryds kierunek, niektóre reedycje innych płyt również zawierają nagrania z Monachium.

Płyta nr 1 to solidny przekrój przez gatunki. Tribalowa esencja miesza się z głębokimi, depresyjnymi i długimi melodiami ambientu na syntezatorze. Klawisze jedno, ale eteryczny, uwodzicielsko-maniakalny śpiew Smets („La Fusion d’Angoisse Et De Curiosite”) robi tutaj robotę. Głos to bardzo ważny punkt Oniro. Zresztą sam tytuł niejako kieruje uwagę na tor, który i chciała, i obrała Yasnaia. Senne, transowe kompozycje, rozmyte dźwięki, nagrywane jakby przez mgłę i wydobywające się zasłoniętych na noc firan. Swoista aura niedopowiedzenia, trochę nierealna, nieco groteskowa, tantrycznie tajemnicza. W końcu pokryta również mrokiem koszmarów („Enoema Elisj” i pełne dźwiękowej schizofrenii „Charun eth Chara”, w którym wokal, a raczej wokalne odgłosy, śmiechy, pociągłe pomruki, krzyki wymieszane z samplami zwierząt – ptaków? – wywołują wręcz poczucie opętania). Momentami Smets idzie w stonowany, industrialny rave („Orange in the air”), by zawędrować w tybetańskie rejony muzyki Bön pełne szamańskich zaśpiewów (z efektem zdezelowania na wokalu) i tribalowej rytmiki. Różnorodnie? Bardzo. Nie mogę nie wspomnieć też o „Ta-Tshenen”, dwuwątkowym utworze. Początek brzmi, jakby Yasnaïa usytuowała akcję w Jemenie lub w okolicy jakiegoś meczetu (śpiew) z nieco podbitą nerwowością (sapanie i ciężki oddech) w tle. Druga część to spotęgowanie motywu, przeniesienie go na elektroniczno-syntezatorową płaszczyznę, gdzie synthy rzężą, osiągają wysokie tony, a metaliczna perkusja/bitmaszyna odczłowiecza kompozycję.

Świetnym, odmiennym od Oniro dodatkiem jest płyta live. Nigdy wcześniej niepublikowana zawiera kompozycje z koncertu w Monachium. I tutaj słychać ten szamańsko-ludowy vibe. Rozstrojenie w warstwie kompozycji podkreśla senną aurę, która towarzyszyła w kawałkach z głównego cedeka, ale ten fałsz w śpiewie „Oranten Eos” kupiuje mnie bez reszty. Gdyby „Last night” miałoby być dźwiękową relacją z nocy minionej, ten wieczór musiałby być naprawdę straszny, creepy, paranoidalny. Tępe nucenie, rozciągnięty dron, głuche uderzenia, muzyczne zamroczenie po całości. Dziko wypada „Nah Shyh”, utwór bezbłędny i obłędny, oparty przede wszystkim na sile i specyfice śpiewu Leen Smets.

Nie będę wydłużał, Oniro trzeba sprawdzić w całości, obie płyty, są tego warte. Szkoda, że Yasnaïa nie kontynuowała solowych działań, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Ważne jednak, aby słuchać do końca. W szczególności płyty z nagraniami na żywo. Może nas spotkać wtedy miła niespodzianka.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: