Oswajałam tę płytę miesiącami – nie trudno jest ją docenić od pierwszego odsłuchania, z opisaniem jest inaczej. Wbrewny to praca fascynująco skomplikowana i zróżnicowana, a jednocześnie „duchowo” spójna.

AUTOR: Rigor Mortiss
TYTUŁ: Wbrewny
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 4 marca 2019


Tegoroczny album Rigor Mortiss porównać można do podróży, do której słuchacz zapraszany jest narastającym hałasem, przeradzającym się w post-metalową, industrialną mantrę: „Dream Catcher”. Chaotyczna (w dobrym sensie!) kombinacja akordeonu z grzmiącą gitarą i marszową perkusją, schowana pod nazwą przedmiotu gwarantującego dobre sny, jest otwarciem drzwi i wejściem w nastrój albumu, który nie ilustruje przyjemnego snu. To raczej jeden ze snów zainspirowanych estetyką gigantycznych lasów z hipsterskich seriali – ujętych z góry, z dołu, z ich jaskiniami i podziemnymi światami, z aurą niebezpieczeństwa. I bezgranicznie pięknych.

>>Rigor Mortiss – Brud [NASZA RECENZJA]

Jest we Wbrewnym coś pogańskiego i bardzo „z ziemi” – a może to okładka tak mnie nastawiła? Wnoszą ten klimat elementy folkowego, tradycyjnego grania (akordeon, bęben w „Vires Spatii”, niektóre wokale), których nie uświadcza się często w industrialnej, surowej, sterylnej muzyce. Albo konstrukcja tych utworów niczym mantra („Vires Spatii”) czy religijne obrzędy („Sorgens Stigar”, w którym słychać cierpienie i zgodę z tym cierpieniem w śpiewie Hansa Seveda Akessona). I oczywiście nordyckie wokale, które znów sugerują pewne obrazy i przeżycia: znów te niezbadane lasy, a w nich tajemnicze zgromadzenia i celebracje ciemnej strony naszej planety.

Świetnie balansuje go następujący potem „Last Sirens”, w którym polecam szczególnie dobrze przysłuchać się pracy gitar i basu: podszewce rozdygotanego, hipnotyzującego przesteru połączonego z zaskakująco groovy sekcją rytmiczną, świetnie wpasowanym, subtelnym samplom i fenomenalnie łączących się ze sobą wokali Małgorzaty Florczak i Macieja Stolińskiego. Maciej ma zresztą ciekawie konsekwentną rolę na tej płycie: jego teksty odwołują się na różne sposoby do ludzkiego ego, które albo ironicznie oddaje w powtarzanych fraz w „Last Sirens”, albo dekapituje w „Escape from the Flashback”. Wreszcie wyjście ze snu to magiczna kombinacja zwierzęcych dźwięków, bardzo cichego, oddalonego szeptu (chyba że tylko ja słyszę te głosy?), elektryzujących sampli, subtelnego basu i melodyjnych dla odmiany gitar. Sen nie kończy się łatwo – zdecydowanie nie o to chodziło.

To kombinacja zaskakujących elementów sprawia, że Rigor Mortiss w swoim powrocie na scenę przynosi słuchaczowi industrial na miarę naszych czasów. Jest to muzyka zafascynowana dźwiękiem fabryk i wytworów ludzkich rąk, monumentalnie posługująca się atmosferą i estetyką tych dokonań, ale jednocześnie przyglądająca się z dystansu antropocenowi, który przekształcająca ziemię w coś obcego, i głębiej osadzony w sprzecznościach, jakie ten proces wywołuje: ekologiczny kryzys, globalna bieda, nierówności, katastrofa. To soundtrack do czasów, w których łatwo jest żyć łatwo – i mało komu jest to dane.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: