W ubiegłym roku Placebo stuknęło 20 lat w branży. To duża liczba warta podsumowań, więc zespół postarał się o kompilację. Recenzujemy A Place for Us to Dream.


AUTOR: Placebo
TYTUŁ: A Place for Us to Dream: 20 Years of Placebo
WYTWÓRNIA: Universal / Elevator Lady
WYDANE: 7 października 2016


Prasówki to podstawa. Do newsów, do sprawdzania, co ciekawego się przeoczyło, tak po prostu. O. Czasem warto rzucić też okiem na inne recenzje – bo może ktoś przeczytał sobie książeczkę, której nie chciało się otworzyć, ktoś poszukał trzydzieści lat wstecz pewnej wypowiedzi, bla, bla, bla. Często to też kopalnie dobrego lolkontentu. Jak w przypadku recenzji A Place for Us to Dream opublikowanej na magazyngitarzysty.pl (bez linku, po co nabijać). Wspomniana właśnie książeczka była nieładna…

Ale nic to, spójrzmy na kompilację Placebo.

Kompilację ważną, bo spinającą klamrą dwie dekady działalności Briana Molko i Stefana Olsdala, w międzyczasie także kilku innych osób. Co do zespołu – Placebo przez lata pokazywało, ba, było idealnym przykładem zespołu, który z wiekiem dziadzieje i puchnie. Początki Placki miały rewelacyjne. Pamiętny debiut z 1996 roku stanowił piękny kolaż gówniarskiego post-punku. Energiczne riffy, dynamiczna perkusja, idąca obok nich linia basu – tego chciało się słuchać, o ile jeśli ktoś łykał manierę wokalną Briana Molko. Ja łykałem od samego początku, który u mnie zaczął się nieco później, jakoś w okolicach 2001 roku. Jakie to były lata dla Placebo?

Takie, jak dla wielu zespołów, dla wielu ludzi – zróżnicowane, lepsze i gorsze, choć twardogłowi fani twierdzili, że wszystko pykało w najlepsze. A Place for Us to Dream to zbiór najważniejszych dla zespołu kawałków. Co nie zawsze oznacza, że najlepszych, bo kilka pozycji Molko mógł sobie po prostu, tak po ludzku darować. Lata 1996-2016 to dla Placebo siedem długograjów, kilka epek, zbiór b-side’ów, koncertówek, niemalże rezydencje w Polsce, koncerty na Torwarze i festiwalach Alter Art. To piękne ballady, jak łamiące serca słuchaczy „I Know”, to narkotyczne „My Sweet Prince” i zachwyty Davida Bowiego oraz zachwyty fanów nad wspólnym z Bowiem utworem „Without You I’m Nothing”. To patetyczne hymny, gitarowe petardy, zmieniający się perkusiści, londyński slang, biseksualne opowieści, artystyczne w wielu przypadkach teledyski. To wychowani fani, którzy utożsamiali się z tekstami Briana. Ja też do takich należałem.

Smutno się robi, gdy na żywo obserwujemy, jak zespoły naszej młodości zjadają własne ogony, a potem je wydalają w najgorszy z możliwych sposobów. Albo dokonują samogwałtów muzycznych. Historycznych gang-bangów, które oznaczają po prostu przejście na artystyczną czarną stronę mocy czyli chałturę. Szczególnie gdy sytuacja tego nie wymaga. Złych wyborów, swoistego pomysłowego psucia się Placki miały w swojej historii sporo. Pierwszym takim objawem było Black Market Music, album w większości miałki, choć jeszcze z kilkoma hitami. „Taste in Men” zgrabnie otwierało płytę, „Special K” nawiązywało do największych klasyków z debiutu, a „Slave to the Wage” miało stadionowy feeling i garażowe gitary, które w ucho wpadały łatwiej niż latem komary przez okno.

Potem przyszło Sleeping with Ghosts, dla mnie najlepsza (zaraz obok Placebo) płyta londyńskiego składu. Wypchana hitami od początku do końca, ilością dobrych utworów przypominała największego koksa z osiedlowej siłowni. Gdzie się nie spojrzało – tam sztos, który chciało się zapętlać. „Bulletproof Cupid” to jeden z lepszych otwieraczy Placebo, „English Summer Rain” z nieśmiertelną frazą Always stays the same, nothing ever changes. English Summer Rain seems to last for ages, najlepsze w dorobku zespołu „This Picture” i „Special Needs”. Do tego mroczne i klaustrofobiczne „Something Rotten”, liryczne, nieco groteskowe, z harmonijką podbijającą napięcie „Protect Me From What I Want”, do którego Molko napisał też tekst po francusku. Hit za hitem, nie było się do czego przyczepić, choć w 2003 roku media wcale się nie siliły na rzucanie pochwałami.

Ostatnim tchnieniem normalności Placebo było wydane w 2006 roku Meds, z którym zespół przyjechał też na Open’era. Rany, ależ to był dobry koncert. Pamiętam, jak biegłem przez solidny kawał, gdy usłyszałem „Infra-Red”. To też była dobra płyta, ale niestety niepozbawiona wad. Minusami na honorze Molko były już „Broken Promise”, „Follow the Cops Back Home”, „Post Blue” czy „Pierrot the Clown”. Highlighty? Pierwsze dwa kawałki – „Meds” i „Infra-Red”, „Because I Want You” też dawało radę, „Space Monkey” – masywne, ciężkie i smutne w swoim wydźwięku – traktowałem zawsze z dużym naciskiem sentymentu, bo był to utwór po prostu przeciętny. No i „Song to Say Goodbye” z historycznym dla zespołu „My Oh My”.

Na kolejne płyty – studyjne płyty – Placebo należałoby spuścić zasłonę milczenia, a jeszcze lepiej – połamać całe nakłady, dyski twarde zrzucić z Trump World Tower, bo wysoko i na pewno by nic nie przetrwało. Bo co innego można napisać, gdy najlepszym utworem wydanym od 2009 roku był „I Know You Want to Stop”. Cover zespołu jednej płyty – Minxus. No co innego? No nie da się, nic a nic, nawet gdyby się chciało, na siłę szukało pozytywów, nie szło nic znaleźć. Nic. Null. Nada.

I z takim bagażem, bagażem doświadczeń pełnych ostatnimi czasy raczej upadków niż wzlotów, słabszą formą i brakiem perkusisty Placebo weszło w trzecią dekadę swojej działalności. Weszło z nowym utworem „Jesus’ Son”, który zdelegalizowałbym tak samo, jak kilka innych ich nagrań. Bo Placebo roku pańskiego 2016 brzmieli jak jakieś słabe Kings of Leon. Na szczęście na dwupłytowym A Place for Us to Dream znalazło się w sumie 36 kawałków, z których można utkać piękną przestrzeń do marzeń i wspominek.

Kompilacje mają to do siebie, że to najgorszy rodzaj wydawnictw. Miszmasz, kocioł, zbiórka PCK, gdzie obok fajnych i przydatnych rzeczy leży zajechany szrot, który ktoś wolał wrzucić do kontenera niż śmietnika, bo myślał, że spełnia dobry uczynek. Tak samo jest ze składankami – ogólnie śmietnik, ale taki, w którym każdy znajdzie dla siebie coś miłego. Ja na 36 pozycji wybrałem dziewiętnaście piosenek. Niezły wynik, prawda? Byłoby więcej, gdyby duet nie zdecydował się popsuć nowymi aranżami post-punkowego „36 Degrees”, balladowego sercołamacza „I Know”, ślicznego i życiowego „Soulmates” czy „Because I Want You”. To był zamach na normalność, zwykłe chamstwo Briana i Stefana. Będą się chłopacy za to smażyć w piekle.

Na szczęście znalazły się też inne nieśmiertelniki – „Pure Morning”, który – o ile mnie pamięć nie myli – należy do najbardziej ulubionych utworów redaktora Stelmacha z Trójki (no cóż…), jest „Come Home”, czyli bodaj pierwszy singiel Placków i równie życiowe Every cloud is grey, with dreams of yesterday. Duchy debiutu wracają też wraz z „Nancy Boy” czy „Teenage Angst” (Since I was born I started to decay. Now nothing ever ever goes my way – jedno z piękniejszych zdań w tekstowym dzienniczku Molko). Można wymieniać i wymieniać, ubierając w zdania pochwalne poszczególne utwory, o których przez lata napisano dużo lub wiele. Ewentualnie bardzo dużo. Ale… można też zrobić szybki ranking piosenek wartych uwagi, a które znalazły się na A Place for Us to Dream: 20 Years of Placebo. To co, plusujemy i minusujemy?

Płyta 1
1. Pure Morning (Radio Edit) 👌
2. Jesus’ Son (Radio Edit) ⛔
3. Come Home 👌
4. Every You Every Me (Single Version) 👌
5. Too Many Friends ⛔
6. Nancy Boy (Radio Edit) 👌
7. 36 Degrees (Version 2016) ⛔
8. Taste In Men (Radio Edit) 👌
9. The Bitter End 👌
10. Without You I’m Nothing (feat. David Bowie) 👌
11. English Summer Rain (Single Version) 👌
12. Breathe Underwater (Slow) ⛔
13. Soulmates ⛔
14. Meds (feat. Alison Mosshart) 👌
15. Bright Lights (Single Version) ⛔
16. Song To Say Goodbye (Radio Edit) 👌
17. Infra-Red 👌
18. Running Up That Hill 👌

Płyta 2
1. B3 (Radio Edit) ⛔
2. For What It’s Worth ⛔
3. Teenage Angst 👌
4. You Don’t Care About Us (Radio Edit) 👌
5. Ashtray Heart ⛔
6. Broken Promise (feat. Michael Stipe) ⛔
7. Slave To The Wage (Radio Edit) 👌
8. Bruise Pristine (Radio Edit) ⛔
9. This Picture 👌
10. Protège Moi 👌
11. Because I Want You (Redux) ⛔
12. Black-Eyed ⛔
13. Lazarus ⛔
14. I Know (Version 2008) ⛔
15. A Million Little Pieces (Radio Edit) ⛔
16. Special Needs (Radio Edit) 👌
17. Special K 👌
18. Loud Like Love ⛔

A JAK OCENIAMY?
Dobór utworów. Grając przez 20 lat, naprawdę ciężko by było nie uzbierać hitów na płytę
Aranżacje. Po co Placebo zdecydowali się majstrować przy czymś, co było dobre na starcie? „I Know” w nowej wersji? Pozostaje niesmak.
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: