Trwa moda na muzykę z polskimi etnicznymi naleciałościami. Po Hańbie czy Żywiołaku i wielu, wielu innych artystów płytą debiutuje Kirszenbaum.

AUTOR: Kirszenbaum
TYTUŁ: Stypa komedianta
WYTWÓRNIA: Karrot Kommando
WYDANE: 8 marca 2019


Popularność zdobywali, grając jeszcze jako Pora Wiatru. To pod tą nazwą koncertowali i wystąpili w Must be the Music. Jakkolwiek nie szanuję tego typu programów, a to ze względu na durną formułę, niepoważną eksperckość jury (Łozo jako wyrocznia? Rili?), marny poziom i przede wszystkim parcie na szkło, to czasem niektóre zespoły okażą się niezłe, nieprzypałowe. Po prostu prezentujące pewien poziom. I ten poziom bije z Kirszenbaum, choć być może i emanował z Pory Wiatru. Nie wiem, nie znałem wcześniej.

Kirszenbaum robią to, co jest w dzisiejszej muzyce bardzo modne. Łączą niezal (jakkolwiek to zabrzmi) z folkiem. Folkowe będą odwołania w muzyce i w tekstach. Również instrumentarium wykorzystywane przy Stypie komedianta nie jest przypadkowe. Przede wszystkim skrzypce, do tego gitara, elektronika, sample i śpiew. również dwugłosowy.

Inspiracji Kirszenbaum szukał w dużej mierze w literaturze. Mamy odniesienia do Emila Zoli, Franza Kafki, Wyspiańskiego, jest ukłon w stronę Heinricha Harrera. Duet nie ominął też Tove Jansson, wplatając w swoje zawiłe, chaotyczne i podśmiechujkowe opowieści sławną i lubianą, a przez Muminki nielubianą Bukę.

Muzycznie Stypa komedianta to wartość dodana do polskiego folku czy muzyki zróżnicowanej (użyjmy takiego pojęcia). Kacper Szpyrka i Jakub Wiśniewski bawią się różnymi rozwiązaniami. Bo z jednej strony mamy miarową gitarę i ostre skrzypce przeplatane z zadymionym bluesowym rockiem w „Émile Zola & kokakola”. „Staś Szczurołap” to tradycyjny folk na skrzypcach (świetna solówka w połowie nagrania) z odpowiednio budowanym napięciem, chóralnym śpiewem. „Chochoł” to powerfolkowy kawałek ze świetną partią skrzypiec w mocno celtyckim stylu, „Franz puKafka” wybrzmiewa klezmerskimi naleciałościami, momentami kojarzonymi, na przykład, z Alte Zachen. „Troglodyta” pachnie Zakopanem i Tatrami, a melancholijne „7 minut w Tybecie” miażdży puszczonym na smyki pogłosem i przestronnością nagrania. Obok muzyki Kirszenbaum idą wokale. Te, niestety, bywają męczące. Zwłaszcza gdy śpiew przechodzi w krzyk. Ja wiem, rozumiem, taka konwencja. Ale za dużo, za monotonnie, bo ten krzykośpiew w większości kawałków brzmi bardzo, bardzo podobnie, co momentami zlewa się w jedną, klejącą się jak kisiel całość. 

NASZA SKALA OCEN!

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: