Słuchamy i piszemy o On My Own, nowym wydawnictwie Kenneth Minor. Ich trzecia płyta to zbiór ładnych, przyjemnych, po prostu sympatycznych piosenek z pogranicza folku, popu, country i… przyrody. 

AUTOR: Kenneth Minor
TYTUŁ: On My Own
WYTWÓRNIA: Unique Records
WYDANE: 3 października 2019


Z Niemiec znam praktycznie tylko lotniska. W Berlinie byłem raptem kilka godzin. No, Rathenow i Poczdam zwiedziłem, ale to drugie było punktem, również, kilkugodzinnej wycieczki, w tym pierwszym mieście naprawdę nie było nic do oglądania. Kwietniowy termin stanowił zaledwie zapowiedź sławnego na tamten region festiwalu kwiatów, a droga autostradowa z Polski do Rathenow pięła się przez malownicze, wiejskie plenery wypełnione polami szparagów.

Kenneth Minor z Brandenburgii nie pochodzą, żyją w Wiesbaden, ale to też dość ładna okolica, turystyczno-rekreacyjna, nastawiona na przyrodę. Gdybym miał sugerować się a) muzyką Kenneth Minor, b) miejscowością, z której pochodzą, zależność między jednym a drugim byłaby bardzo widoczna. I tak rzeczywiście jest.

On My Own, trzecie studyjne wydawnictwo Niemców, to w czystej postaci folk w indiepopowej odsłonie. Tej najbardziej przystępnej, ludycznej. Nie folk w znaczeniu muzyka ludowa, nie folk z przyjaznym i wdzięcznym słówkiem contemporary, jak u Sufjana Stevensa, Sama Amidona, Laury Marling czy, w przeszłości, Perfume Genius. To popowy folk z gitarami w tle, źdźbłami siana za uszami, kraciastymi koszulami i, może nie kowbojkami, ale conversami na nogach. Atmosfera wsi w dużym mieście, powiew świeżego powietrza w oparach smogu. W końcu rozleniwienie i utopia cottage house zamiast mieszkania w bloku i codziennej pracy w nudnym biurze, w nieprzyjemnej korporacji.

Nie wiem, co się dzieje dziś u Mamford and Sons, Noah and the Whale czy Edward Sharpe & The Magnetic Zeros. Wiem, że swego czasu były to zespoły tak rozchwytywane, tak hajpowane, tak eksploatowane i grające (poza Edwardem Sharpe’em, który poziom trzymał więcej niż wysoki), muzykę miłą, acz infantylną. Przyjemną, choc niezobowiązującą. Do dziś lubię wrócić do Sigh No More, debiutanckiego wydawnictwa Mumfordów z 2009 roku, choć przez dekadę moje muzyczne upodobania zmieniły się w stopniu znacznym.

„Fed Up” niesie ze sobą masę dźwiękowej radości, czysty folk oparty na prostej rytmice, chwytliwej gitarze, wokal przypomina trochę The Tallest Man on Earth, głównie za sprawą lekko skrzeczącej maniery, jakby w ustach Bird Christiani trzymał źdźbło trawy, a dodatkowego „rustykalnego” smaczku dodaje harmonijka. Wcześniejszy na liście, otwierający On My Own „Age of Reason” wydaje się otulać słuchacza grubym pledem na te jesienne, ponure, i coraz dłuższe wieczory. Urzeka też „Hidden Berries”, urzeka przede wszystkim kompozycyjną prostotą i dwugłosem Christianiego i Atheny Isabelli. Bardzo skrycie, tworząc atmosferę prywatną, niemal intymną, jest w zamykającej płytę balladzie „My My, Hey Hey (Out of the Blue)” i to w tym kawałku Kenneth Minor najbliżej do mojej ulubionej formy folku, melancholijnej, niemal depresyjnej w swoim wydźwięku, kameralnej.

Ale Kenneth Minor nie tylko indie folkiem stoją. Niemcy dobrze czują się też w bluesowych kawałkach, jak w „Girl from Berlin”, gdzie obok zadymionych gitar słychać też organy (Hammond?), czy około-postpunkowych aranżach. Tutaj kłania się „Wrap up a Deal”, budzące skojarzenia czy to z Ty Segallem, King Tuffem czy Thee Oh Sees. Abstrahując od całej stylistyki On My Own, to najjaśniejszy utwór na całym wydawnictwie (zaraz obok wymienionego wyżej „My My…”).

Całkiem zgrabny zbiór ładnych, przyjemnych, po prostu sympatycznych piosenek z pogranicza folku, popu, country i… przyrody. Tak, przyrody, bo słuchając On My Own, ma się wrażenie obcowania z naturą. W prosty, wiejski sposób.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: