Są takie płyty, których najlepiej słucha się w domowym zaciszu, najlepiej w nocy, kiedy życie powoli wygasza się. Tajemnicze, mroczne, stylowe… Po prostu klimatyczne. O tym będzie Gdy śmiertelnicy śpią, czyli zawsze sześć albumów o dość nokturnowym charakterze. Na ogół w weekendy.

W trzeciej odsłonie sprawdzamy: Two in the Mirror, Linienie, Interni, Portulan, W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu oraz I Woke Up at the Dawn.


AUTOR: Sendecki/Spiegel
TYTUŁ: Two in the Mirror
WYTWÓRNIA: SKIP Records / Multikulti Project
WYDANE: 5 kwietnia 2019


Mam niesamowicie mieszane uczucia co do tej płyty. Niby na napierze wszystko pasuje, niby jest dobrze, bo w końcu dwie wybitne jazzowie postacie we wspólnym projekcie. Niby muzycznie wszystko gra jak należy, bo obaj stawiają na solidny warsztat, ale… Ale jest jednak „ale”. Przede wszystkim Two in the Mirror to płyta sztampowa, nazbyt pompatyczna. Melodie są ładne, nie da się ukryć, ujmują partie fortepianu, raz delikatne, przerywane mocniejszymi akcentami.

Vladislaw Sendecki tworzy swoje melancholijno-balladowe opowieści oparte na przestrzenności, zresztą mocno słychać, że Sendecki pracuje pedałem, by maksymalnie wydłużyć w czasie i przestrzeni swoje dźwięki („Die Brücke”, w którym nacisk położony jest na klawiszach basowych). „Elegy” w swoim motywie bardzo przypomina mi… inną elegię, „You and Me” Damona Albarna z Everyday Robots. Tutaj też pianista daje popis swoich umiejętności, zresztą jak na całym Two in the Mirror. Gra Jürgena Spiegla to w głównej mierze towarzyszenie Sendeckiemu, zwłaszcza w spokojniejszych i, nie oszukujmy się, lepszych kompozycjach. Gdy muzycy stawiają na jazzowe wariacje (tytułowe „Two in the Mirror”, żwawe „Wroooong”, druga połowa „A New Day”, pomijając śliczną końcówkę), nie wypada to już za dobrze. Pachnie muzakiem, snobistyczną pompą i mainstreamem. Są też utwory ściśle filmowe, chociażby „Meanwhile in Heaven” lub „The Wanderer”, których również nie kupuję. Nie jestem w stanie. Ale Two in the Mirror warto przeskipować kilka razy, by na sam koniec załączyć „Phantasia in a Flat”, kompozycję delikatną jak płatki pierwszych pozimowych kwiatów i uroczą, po prostu uroczą.

NASZA OCENA: 5.5

NASZA SKALA OCEN



AUTOR: Ugla
TYTUŁ: Linienie
WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 10 stycznia 2019


A to wyjątek spośród dotychczasowych wydawnictw opisywanych w Gdy śmiertelnicy śpią. Bo Ugla gra folkowo, a tego tu jeszcze nie było. Dobrze, trzeba tak czasem, bo Linienie to płyta ciekawa w warstwie tekstowej i wpadająca w ucho, gdy po prostu się jej słucha. Nie ma fajerwerków w muzyce warszawskiego kwartetu, ale jest solidne (w większości przypadków) wykonanie.

Ukłon w stronę muzyki ludowej (skrzypce, kalimba), prostota i gracja klarnetu (ślicznie i skromnie otwiera „Nie chcę nic”), ładny głos Magdaleny Sowul, który fajnie odnajduje się w tej folkowo-popowo-awant-elektronicznej muzycznej bajce. A może raczej baśni, bo teatralno-baśniowa aura wprost roztacza się z utworów. „Nie chcę nic” ujmuje chórkowymi przyśpiewami towarzyszącymi nagiemu śpiewowi Sowul i akompaniamentem klarnetu (też gra Sowul), do których dopiero po czasie dołącza miarowa i rytmiczna perkusja oraz subtelne smyki. A potem to otrzymujemy prawdziwy kolaż gatunków. Ugla bardzo, ale to bardzo żonglują stylistykami. „Ciemny” ma w sobie elementy folkloru, industrialu i nu metalu z gotyckim sznytem (to mi się akurat nie podoba), „Woda” przynosi senną atmosferę, to za sprawą spokojnego, ale wysuniętego na pierwszy plan kontrabasu i wpuszczonego wszystkimi oknami do leśnej chaty pogłosu, na którym jak liść na wietrze unosi się śpiew, zaakcentowany mocnym „r” w wyśpiewywanym Twoja ręka bierze wszystko, teraz gardło. Świetnie wypada też dubowo-orientalna „Niepewność” ze świetną partią skrzypiec i techniczną rytmiką, „Stare drzewo”, z domieszką celtyckiego folkloru i przyspieszonej perkusji, i quasi-kościelna „Matka”, utwór spokojny i w pełni liryczny, również chwytają za serce i rozum. Linienie po prostu mnie ujęło.

NASZA OCENA: 7.5

NASZA SKALA OCEN



AUTOR: Roberto Fabbriciani
TYTUŁ: Osvaldo Coluccino: Interni
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: sierpień 2019


Flecista Roberto Fabbriciani mierzy się z dziełami kompozytora Osvaldo Colucciny. Minimalizm kompozycji Włocha idealnie współgra z dobranym do niej fletem Fabbricianiego. To ważne, bo Coluccino komponuje zarówno na wielkie orkiestry (Destato nel respiro z 2018), na partie wokalne (Nel distacco z 2003), jak i na proste, balansujące na granicy dźwięku i ciszy instrumenty, jak w przypadku Interni flet.

Flet w różnych odsłonach, najczęściej preparowany, zresztą Fabbriciani stosuje na płycie różne formy gry. Są długie drone’owe partie, szybkie frazy, praca oddechem. Nowa muzyka współczesna Colucciniego w wykonaniu świetnego wirtuoza fletu Fabriccianiego oscyluje między twórczym bezładem a ułożoną, kompozytorską pracą. Nagrania na Interni brzmią jak solidna improwizacja, w pełni nokturnowa, tajemnicza eskapada w głąb ludzkich myśli. Niespokojnych, mrocznych. Nieokreślonych. Taki jest materiał tego albumu, sześć wymagających skupienia utworów wciąga, intryguje. Zwłaszcza gdy włoski flecista schodzi w niskie rejony podświadomości, a włoski kompozytor bawi się ciszą. Dla mnie to po prostu re-we-la-cyj-na płyta penetrująca dźwiękiem otaczającą artystę przestrzeń.

NASZA OCENA: 8

NASZA SKALA OCEN



AUTOR: Ensemble Cairn & Guillaume Bourgogne
TYTUŁ: Portulan
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: 9 czerwca 2019


Rozgrywająca się tu i teraz, na naszych oczach, seria Portulan. Inaczej tego nazwać nie można. Cairn (ansambl z Doliny Loary) podejmuje na Pertulanie dzieła Tristana Muraila, również Francuza, który swoje kompozycje tworzył od 1998 do 2011 roku. Co ciekawe, ten sam tytuł nosił zbiór wierszy ojca kompozytora, Gérarda, czyli jakiś hołd oddany spuściźnie rodzica. Fajnie.

Murail „junior” (urodzony w 1947 roku) kompozytor z Le Havre, specjalizuje się w spektraliźmie, kojarzonym na ogół z rumuńską sceną i takimi nazwiskami jak Ana−Maria Avram, Iancu Dumitrescu czy Octavian Nemescu i Horațiu Rădulescu. Skupiając się na pełnych burzy i naporu melodiach budowanych na wzlotach i upadkach dźwięków.

Portulan składa się z siedmiu naprawdę wybitnych kompozycji rozpisanych na łącznie osiem instrumentów. Pewnie, wszystkie słyszymy w różnych konfiguracjach i tylko raz, trochę jak wisienka na torcie, jak ta bajaderka na podwieczorek, wszystkie jako jeden ansambl (drone’ujące, wypełnione niepokojem perkusjonaliów i rogu „La Chambre Des Cartes”). Zresztą francuscy muzycy naprawdę potrafią podjąć wyzwanie, słyszymy to już w minimalistyczno-baletowym „Seven Lake Drivers”, gdzie psychodeliczne smyki budują narrację dla końcowej, ujmującej solówki klarnetu. Wibrujący flet w „Feuilles À Travers Les Cloches” podbija atmosferę niepokoju, już i tak wywoływaną przez mocno naciskane sopranowe klawisze pianina, a dynamiczne smyki (altówka i wiolonczela) napędzają ambientowo-drone’owe pasaże „Garrigue”. Senna, a jednocześnie pełna napięcia sceneria Portulan udziela się w każdej sekundzie trwania albumu.

NASZA OCENA: 8

NASZA SKALA OCEN



AUTOR: So Slow
TYTUŁ: W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu
WYTWÓRNIA: Audio Cave
WYDANE: 6 września 2019


Ależ inną od wcześniejszych płytę nagrali So Slow. I tutaj faktycznie nazwa oddaje charakter ducha zespołu. So Slow. Jak wolno, jak powoli. Bardzo powoli gra na W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu So Slow. Gra tajemniczo, mrocznie, minimalistycznie i odrzucając wszelkie post-hardcore’owe koneksje, jakie pojawiały się, czy to na 3t, Nomads czy Dharavi. Można by rzec, że muzycy dojrzeli, dorośli, odnaleźli złoty środek… Ale to byłoby naiwne uogólnianie. Spójrzmy na to inaczej – każdy z członków So Slow grał i gra w wielu innych projektach, każdy ma na koncie po kilka płyt, na których już słyszeliśmy to czy tamto rozwiązanie.

Tak, W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu pokazuje So Slow w nowym świetle jako zespół So Slow, ale dla każdego z nich takie mantrowe, pełne skupienia zagrywki nie są rzeczą nową. Zresztą przewijały się już na wcześniejszych płytach. Nie na taką skalę, ale jednak.

W otwarte dłonie powietrze sypie gruz przedświtu to pięć zgrabnych, quasi-melancholijnych utworów, które swoje tytuły biorą z nazwy płyty. So Slow powoli budują narrację każdego nagrania, stawiając przede wszystkim rytmikę Lercha ponad pozostałe instrumenty. To perkusjonalia – stonowane, ale charakterne, bez fajerwerków, ale potrafiące zaakcentować swoją obecność („powietrze”), w końcu bardzo surowe („sypie”) – wychodzą na pierwszy plan wydawnictwa. Zwłaszcza gdy bębny są zawieszone w drone’owym czasie i przestrzeni, w gęstej jak listopadowa mgła zawiesinie elektronicznego pogłosu i wydłużonych partiach gitary („otwarte dłonie”). Szczególnie w sytuacji post-rockowych aranżacji, spokojnej melodii, leniwie ciągnącej się przez dziesięć minut „gruzu przedświtu”.

Nie można nie wspomnieć o psychodelicznych, skąpanych w czarze noise’u tekstach, które Michał Głowacki agresywnie melodeklamuje w „powietrzu”. Najlepszy na płycie utwór? Chyba zahaczający industrial w zdezelowanej odsłonie „sypie”, ze świetną partią Wojciecha Jachny, ale tego trębacza nie można podejrzewać o nic innego, gdy gościnnie pojawia się na płytach swoich muzycznych znajomych.

NASZA OCENA: 7.5

NASZA SKALA OCEN



AUTOR: 23 Threads
TYTUŁ: I Woke Up at Dawn
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 10 czerwca 2019


Zapomnijcie o Conspicuous Unobstructed PathOrnaments (Ghost of Miranda), choć materiał na ten album powstawał właśnie podczas sesji nagraniowej do Ornaments (Ghost of Miranda). Ale Najnowsze wydawnictwo 23 Threads to zupełnie inna bajka. Quasi-metalowe riffy, doomowy ciężar, industrialny pogłos. Zagubiły się charakterystyczne dla projektu Marka Marchoffa mantryczne repetycje, muzyka skupienia i swoistej samokontemplacji odeszła na dalszy plan. I Woke Up at the Dawn wypełniają kompozycje mroczne, toczące się powoli jak kwadratowe, kamieniste koło, rozwalające wszystko, co spotka na swojej drodze. Słychać to na każdym kroku, ale warto wymienić apokaliptyczne „Enter the Cold / Lyra” z miarową, ale bardzo silnie akcentowaną perkusją i ostrymi jak brzytwa riffami. Do tego agresywna śpiewo-deklamacja Marchoffa, jakby nawołująca słuchaczy do buntu wśród amerykańskiej Polonii w stosunku do wyników tamtejszych wyborów parlamentarnych w Polsce.

Fajnie na tle ciężkich, noise’owych kawałków wypada „The Beast / Centaurus” o dość southern-rockowym zabarwieniu. Duża w tym rola eterycznego, owianego lekką tajemnicą wokalu Ingrid Swen i stonerowych gitar. To też utwór o największym przewiewie, jaki 23 Threads wrzucili na I Woke Up at the Dawn. „Hysteria / Sculptor” kojarzy mi się ze starymi kyussowymi nagraniami, ale ciekawie wypada też utwór nagrany razem z Zenialem. Co interesujące, i 23 Threads, i Łukasz Szałankiewicz mieszkają od lat w Stanach i reprezentują też te same, zoharumowe barwy. Ich wspólne siły w postaci „Atavistic / Lupus” przenoszą kakofonię ciechanowskiej grupy (stąd pochodzą 23 Threads) do nocnych klubów wypełnionych szatkującą rytmiką, chwytliwymi syntezatorami i wpadającymi w ucho (i tutaj powrót do tego, co znamy z wcześniejszych płyt zespołu) repetycjami gitar, które zamyka rozpuszczony na końcówkę utworu gitarowy drone.

Inna, wymagająca kilku(nastu?) prób pozycja z katalogu 23 Threads. Czy lepsza? Tego nadal nie jestem w stanie rozgryźć. Na pewno bardzo ciekawa, momentami za bardzo przygniatająca, ale na pewno dobra.

NASZA OCENA: 7

NASZA SKALA OCEN
A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA (ŚREDNIA)
%d bloggers like this: