Warszawskie trio Das Moon powraca po trzech latach przerwy. Jest mrocznie, transowo – no właśnie – i jak jeszcze?


AUTOR: Das Moon
TYTUŁ: Dead
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 8 kwietnia 2017


Śmierć – z jednej strony wszystko kończy, z innej zaczyna. Według jednych prowadzi do nowego życia, według innych nic po niej nie ma. A jak jest w przypadku Das Moon? To prawdziwa śmierć czy raczej pozorowana zabawa, jak z psem upadającym po wystrzale ze wskazującego palca? Dead to kolejna wiosenna premiera w katalogu prowadzonego przez Łukasza Pawlaka Requiem Records. Trzeba przyznać, że panujący w materiale klimat jest jednak zupełnie niewiosenny. To powrót warszawskiego trio po trzech latach przerwy od Weekend in Paradise. Zespół tworzony przez Daisy Kowalsky, Musiola i DJ-a Hiro Szymę na nowo odkrywa najbardziej upiorne zakamarki swojej muzycznej tożsamości. Jest transowo i mrocznie, czyli dokładnie tak, jak powinno być w przypadku Das Moon.

Już na otwarciu zostajemy postawieni w stan gotowości – apokaliptyczne chórki, nieubłaganie wybijający kolejne sekundy rytm i przyprawiające o dreszcze kocie wrzaski budują nastrój grozy. Sądzę, że ten kawałek jeszcze większe wrażenie mógłby wywrzeć pozostawiony (jako jedyny z całej płyty) bez wokalu Daisy – wtedy napięcie urosłoby do naprawdę niebezpiecznych stężeń. W następującym po nim „The Kill” wokal zgadza się już w stu procentach. To klasyczny synthpopowy killer, przy którym Das Moon mogliby podać sobie dłonie z nieistniejącym już duetem Skinny Patrini. Jeszcze więcej energii serwuje nam euforyczne „Owl”. Cały materiał, co często się nie zdarza, usłyszałem najpierw na żywo, podczas koncertu przedpremierowego, a dopiero później w wersji studyjnej. I muszę przyznać, że absolutnie widzę go w roli soundtracku do przerysowanego, mrocznego serialu na pograniczu anime i sci-fi. Na płycie nie brakuje też bardziej refleksyjnych momentów. „Rain” zdaje się być punktem zwrotnym, po którym wpadamy na zdecydowany highlight całego albumu w postaci singlowego „Gone”. Możecie się zgodzić lub nie, ale utwór ma zdecydowanie radiowy potencjał. Zupełnie nie trafił do mnie za to „Gold” – zwyczajnie nie klei się do reszty, sorry. Na szczęście niesmak zostaje zatarty szybciej niż zdążycie wymówić „marmolada”, bo bez przyczajki wjeżdża wtedy szalony „Locust”, w którym swoje trzy grosze dorzucił zaproszony do nagrań Tomasz Świtalski z Brygady Kryzys.

Das Moon powracają w naprawdę dobrej formie. Potwierdził to zarówno solidny, premierowy występ na żywo, jak też naładowany energią album. I ta wszechobecna, krwista czerwień, kontrastująca z białymi ostrzami noży znajdujących się na okładce. Pozostaje może lekki niedosyt, pojawiająca się gdzieś z tyłu głowy myśl, że trio nie dało z siebie maksa od pierwszej do ostatniej minuty nagrania, ale dla tych kilku momentów zdecydowanie warto zaryzykować i sięgnąć po Dead. Może uda nam się umknąć przed ostrzem kostuchy.

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)

A JAK OCENIAMY?
„The Kill” - to klasyczny synthpopowy killer, przy którym Das Moon mogliby podać sobie dłonie z nieistniejącym już duetem Skinny Patrini.
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: