CNC Weird Years mocno zaakcentowali swoją wieloletnią i liczącą tylko trzy minialbumy obecność na rodzimej scenie. Piszemy o ostatnim wydawnictwie duetu Dejnarowicz – Maciejewski.


AUTOR: CNC
TYTUŁ: Weird Years
WYTWÓRNIA: DRAW Records
WYDANE: 2 grudnia 2016


Osiem lat. Osiem lat trwała ta piękna i interesująca przygoda. CNC przestają istnieć, Piotr Maciejewski skupia się na Drivealone, Borys Dejnarowicz wraca do Newest Zealand, misja duetu została wykonana. Trzy epki na koncie, pierwsza, No Mood, wydana w 2009 roku, druga – False Awakening – miała swoją premierę trzy lata później. I kropka nad i – Weird Years, najnowsza, bo grudniowa, ukazuje, jak te wszystkie lata były dla Maciejewskiego i Dejnarowicza dziwne.

Dziwny z pewnością nie jest minialbum numer trzy, będący wypadkową muzycznych zainteresowań duetu. Bo Weird Years to właśnie spięcie klamrą wszystkiego, co obaj dotychczas robili. Trochę usłyszymy tu No Mood, trochę False Awakening, sporo Drivealone i projektów Borysa Dejnarowicza, od The Car is on Fire po Newest Zealand. O sławetnym chillwave’ie nie zapominajmy.

Słuchałem Weird Years kilkanaście razy, jeszcze od czasu otrzymania materiału przed premierą, i – przyznam – próbowałem się z miejsca do niego przyczepić. Z każdym kolejnym odpaleniem minialbumu jednak utwierdzałem się w przekonaniu, że na finisażu CNC takich po prostu nie ma. Już otwierający epkę utwór tytułowy stawia wysoko, możliwe, że najwyżej, poprzeczkę. Delikatne synthy we wstępie, do tego autotune w wersji slo-mo przechodzący w regularny, lekko wycofany i introwertyczny, charakterystyczny wokal Borysa Dejnarowicza, łamana rytmika. Skojarzenia z „Don’t Look at Venus”, przynajmniej w początkowej fazie nagrania, są chyba uzasadnione. W ogóle „Weird Years” pobrzmiewa też starymi kawałkami Toro Y Moi czy, co będzie bardziej celne, Sisyphus jeszcze z okresu s/s/s, choć ta rytmika znowu taka hiphopowa nie jest. Gitarowe zagrywki to stare dobre TCIOF jeszcze z debiutanckich czasów.

O ile pierwszy indeks błyszczał barwami radosnymi, tak „Lower Prices Everyday” podbija nieco atmosferę. Mocna perka, solo pianina, solówki gitary, „niegrzeczny” śpiew, lekka progresja unosząca się nad nagraniem, w skrócie coś, o co CNC nie podejrzewałbym wcześniej, zwłaszcza gdy w pamięci trzyma się formę duetu z 2009 (wycofane wokale, ambientowe synthy) i 2012 roku (shoegaze’owo-dreampopowe indie kawałki w dostojnej otoczce). Zabawa z wokalnymi samplami, zwolnienie motoryki, nieregularność, sci-fi otoczka i zdezelowane, skitrane pod masą szumów to rosnące, to opadające klawisze nadają kompozycji niejako upiornego w klaustrofobicznym sensie charakteru. Cztery minuty meandrycznych, onirycznych sennych majaków z nerwowym, niemożliwym do wychwycenia monologiem przecina Weird Years, tworząc coś na podobieństwo przecinka przed zgrzytliwymi syntezatorami i – znowu – autotune’em w rolach głównych. Ale to ostatni w dziejach CNC utwór, „The Dream Argument”, wybrzmiewa monumentalnymi melodiami. Patetyczne synthy, narzucony na całe nagranie pogłos, stadionowy (ale nie że Wembley) refren i narastająca końcówka.

All is said and done? CNC Weird Years mocno zaakcentowali swoją wieloletnią i liczącą tylko trzy minialbumy (ale za to jakie!) obecność w świadomości słuchaczy. Trochę szkoda, bo zawsze szkoda, gdy coś się kończy, ale też jest tak, że koniec jest początkiem czegoś nowego. Dejnarowicz i Maciejewski wrócą do swoich macierzystych (po urwaniu się z TCIOF i Much) projektów, będą nówki-płyty, fajnie. O ile Drivealone nie tak znowu dawno temu wypuścił Lifewrecker, to na nowe (długogrające) Newest Zealand czekamy od jesieni 2010 roku, czyli od premiery debiutu. Długo za długo.

A JAK OCENIAMY?
Na starcie jest tak dobrze, że dalej źle nie może byćKropka nad i klawego projektuGitarowe solówki niby proste, ale chwytają jak poranna kawaKońcowy utwór rozbujałby stadion w Wikielcu
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: