AUTOR: Bloc Party
TYTUŁ: Four
WYTWÓRNIA: Frenchkiss Records
WYDANE: 20 sierpnia 2012

Cztery lata kazali na siebie czekać. Od wydania piekielnie złego Intimacy, poprzez przebłysk na „One More Chance”, przerwę i zabawę w inne projekty, aż do reaktywacji – taką długą i krętą droge musieli przejść Brytyjczycy. Udało się, nagrali album. Czwarty. Dobry.

Gdzieś w Anglii, 2009

– Chłopacy, nie chcę z wami już więcej grać!
– Ej, jak to? Przecież ostatnio nagraliśmy taki fajny utwór, gdzieś prosisz o drugą szansę. Wyszło dobrze, ludziom się bardziej podobało niż Intimacy.
– Nie, nie, nie. Nie chcę! No chyba, że…
– ???
– O, patrzcie, tu mam takie fajne nagrania. Pamiętacie jak byliśmy w Holandii i zniknąłem po koncercie? No to ten, uderzyłem na imprezę do klubu i poznałem dj-a.
– ???
(Kele wkłada płytę do odtwarzacza)
– O nieeee, Stary, to Tiesto!
– No właśnie, fajowo. Dodajmy trochę ambitnej elektroniki do naszej muzyki. Poczuj ten bit!
– Ależ my już nagraliśmy elektroniczną płytę i nie przyjęła się zbytnio! Toż już ci setki razy o tym przypominałem.
– Nie to nie. Będę nagrywał sam, jeszcze będzie wam głupio, o!

Gdzieś w Anglii, 2011

– Hej! Pomyślałem, że moglibyśmy ponagrywać coś razem. Co wy na to?
– O, kogo ja widzę, Kele! Czyżby znudziło ci się już granie elektroniki dla lamusów?
– No w sumie to słaby pomysł był. Śmieją się ze mną, że idzie gość od „Peperoni”, a to przecież było ‘Tenderoni”! To co, wznawiamy Bloc Party?
– Można, ale bez elektronicznych odchyłów, OK.?
– OK.! Tylko jeszcze dogram ostatnie bity na The Hunter, hihihi.

W 2011 roku Kele wrócił do chłopaków z zespołu. Bloc Party zaczęło razem komponować materiał na swoją czwartą płytę. W międzyczasie Okereke wydał jeszcze drugi solowy album, epkę The Hunter. Jeśli pierwszy raz słyszycie tę nazwę, nic dziwnego. Gniot nie z tej ziemi. Niemniej jeszcze latem opisywanego roku zespół zapowiadał nową płytę na jesień 2011. Coś nie wyszło.

W 2012 roku Bloc Party zaczęło nagrywać nowe kawałki. 20 sierpnia ukazała się czwarta płyta zatytułowana po prostu Four.

Opinii na temat Bloc Party jest naprawdę wiele, a co osoba, to inne zdanie. Jedni mówią, że Silent Alarm nic nie przebije, inni, że Kele i spółka najciekawiej zaprezentowali się na A Weekend in the City, a najpiękniejszą piosenką EVER jest „I Still Remember” (termometr, siostro, termometr!). Znajdą się też tacy, którzy uważają, że BP najlepiej wypadli na Intimacy (tracimy go!!!!!!). Wiadomość o zawieszeniu działalności jednak bolała, a ból był tym większy, gdy słuchało się solowych wybryków Kele Okereke. Przez takie cuda jak The Boxer i The Hunter najzagorzalsi fani zapewne zaczęli używać formuły „Ten, którego imienia nie wolno wymawiać”. No cóż, należało się, a przynajmniej powinno się należeć. 2012 przynosi jednak zmiany. Co by nie powiedzieć, zmiany całkiem spore. Ale od początku.

Wiadomo, czasy Silent Alarm nie powrócą, ale cieszyć może, że Bloc Party porzucili, choć nie do końca, motywy z poprzednich płyt. Znowu uszy ranią mocniejsze gitary, ciekawsza perkusja i śpiew. Nadal teksty Kele dotyczą miłości, uczuć i spraw typowo ludzkich: kłamstwa, odrzucenia itp. itd., więc rewolucji nie ma, przynajmniej w warstwie tekstowej. Różnica następuje na płaszczyźnie muzycznej. Przez ten czas, kiedy zespół postanowił zawiesić działalność, członkowie bawili się w różne projekty. Gordon Moakes skrzyknął kumpli z The Automatics i La Roux, i zaczął nagrywać post-hardkory, Russel Lissack dołączył do koncertowego składu Ash, Kele nagrywał swoje elektroniczno „coś tam, coś tam”, a Matt Tong udzielał wywiadów i praktycznie odciął się od muzyki. Te inicjatywy plus oczywiście wcześniejsze inspiracje zaowocowały. Four przynosi nowość w brzmieniu jako wypadkową doświadczeń i zamiłowania. Gdzieś w wywiadzie Kele powiedział, że słuchali dużo Nirvany. To słychać, ale podczas odtwarzania czwartego albumu Brytyjczyków spokojnie można wyłapać również zainteresowanie starą sceną grunge z Seattle, naleciałościami The Cure, Smashing Pumpkins, czy – uwaga – Cocteau Twins.

Otwierający Four „So He Begins to Lie” pokazuje, że o elektronicznym skoku w bok, jakim było Intimacy, zespół już zapomniał, a starą miłość, nawet jeśli czasem zardzewieje, można poddać pod naoliwiany lifting. Trzeszcząca, pełna pisku i zgrzytu gitara Russella, chwytliwa perkusja Tonga czy wypełniony pogłosem wokal Kele mogą wzbudzać podziw i z pewnością to robią. Pochwały w szczególności należą się Lissackowi, bo siła utworów na Four to głównie jego (i jego gitary) zasługa.

Potwierdzeniem drogi obranej przez Bloc Party jest drugie nagranie. „3×3” stanowi pewnego rodzaju odcięcie pępowiny od solowych, elektronicznych odchyłów Kele. Apokaliptyczne brzmienie instrumentów w sposób fantastyczny łączy się z mrocznym śpiewem Okereke i ponurym tekstem („No one loves you”, „No means no” itp. Itd.). Gdzieś napisano, że Kele mocno zbliża się w tym utworze do Matthew Bellamy’ego z Muse i totalnie się z tym nie zgadzam. Bo falset? Od razu Muse? No c’mon, bez jaj. „3×3” to idealny dowód na to, że Okereke wokalnie zanotował progres (chociaż nadal na żywo nie wychodzi mu to najlepiej). Singlowy „Octopus” odbierany jest przez większość fanów jako najsłabszy numer na Four (vide: wrzuciłem na swoim fb link do kawałka i ¾ komentarzy stanowiły opinie negatywne), a tak naprawdę można go odbierać za kompozycję najbardziej nawiązującą do starego „soundingu” Bloc Party – tego z czasów „Banquet” czy „Helicopter”. Chwytliwa melodia, dynamiczna i z zachomikowanym z „Machine Gun” rwącym rytmem gitara (kolejny raz ukłon w stronę Lissacka), a także wpadający w ucho refren sprawiły, że „Octopus” nie bez powodu został wybrany na utwór promujący. „Coliseum”, mimo zupełnie nietrafionego, westernowego wstępu, miażdży. To kawałek, w którego tworzenie największy wpływ miał chyba Gordon Moakes (i jego poboczny projekt Young Legionnaire) – dużo tu post-hardcore’owych motywów, troszkę At the Drive-In i kapkę Pixies. Wspomniałem, że Kele autentycznie się drze? „We Are Not Good People” nakazuje szukać w głowie skojarzeń z Death From Above 1979.

Ale Four nie jest albumem wypchanym od początku do końca cymesami. Słabszym momentem jest miłosno-falsetowa ballada „Real Talk. Nie do końca kupuję też pop-rockowe „Kettling”, w którym Bloc Party bliżej do wszystkich tych SUM41, Matchbox Twenty czy innych „artystównadajacychsiętylkodofilmudlaamerykańskiejmłodzieżytraktującejoamerykańskiejmłodzieży” (przy okazji kawałek nawiązuje do ubiegłorocznych rozruchów na ulicach miast Wielkiej Brytanii – tematyka społeczna nie jest Bloc Party obca, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, ze „Hunting For Witches” uderzało do wydarzeń z jedenastego września). „Day Four” natomiast zachwycić się może każda romantyczna indie-małolata, która indie zaczęła słuchać przez kogoś (dosłownie: żeby komuś zaimponować, zdobyć jego serce itp. itd. Wiadomo, pozerstwo ogólnie), a wcześniej zachwycała się soundtrackami do anime czy takimi perełkami niezalu jak Patrick Wolf – wiem, co mówię piszę, znam takie osoby. A sam utwór? Bardzo pachnie wypromowanym w Polsce przez pewną sieć telefoniczną utworem z A Weekend in the City. Za bardzo.

Nowa jakość, nowy styl? Droga, którą podążą w przyszłości? Ciężko powiedzieć. Na razie Four zbiera – całkiem zasłużenie – pozytywne recenzje. Kele nadal na płycie brzmi dużo lepiej niż podczas występów, a sam zespół poszedł w stronę tej mroczniejszej części księżyca. Bloc Party nagrali jednak album dobry. Nie rewelacyjny (jak debiut), ale mocny i pewny, a już na pewno wciągający. Druga po Silent Alarm najlepsza pozycja w dyskografii Brytyjczyków.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: