Vüjekväsyl nagrywa nową płytę. Premiera Vü=mc² już w czerwcu, ale zespół już teraz opowiada o albumie, rozkładając go na czynniki pierwsze. Vü=mc² bez tajemnic, tylko u nas.

„CZEKAM NA JUTRO”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Utwór poświęcony jest pamięci Davida Bowiego. Starałem się naśladować minimalistyczną lirykę oraz tembr głosu artysty, żeby przekaz był jasny. Bardzo nam brakuje Bowiego, mógłby jeszcze nagrać parę płyt, bez niego ten świat jest jeszcze gorszy.

Irek Iro Knyziak: Do tego minimalistyczny riff z dwóch akordów. Bo po co więcej. W poszczególnych fragmentach grany w różnych przewrotach. Za to dużo dzieje się rytmicznie. Mamy już pierwsze sygnały, że płytę zdominują dwie linie perkusyjne. No i prawdziwe pianino niespiesznie wplatające się w linię gitary. Najlepszy numer na otwarcie! 

„ZŁOTY ŚRODEK”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Trudno jest mi się skarżyć w każdym numerze na otaczającą rzeczywistość i tłumaczyć, że źle się czuję tu i teraz, ale tak właśnie jest. Kiedy się wychodzi na ulicę, co robię z rzadka, ma się wrażenie, że ludzie dzielą się na dwie grupy. Każda na swój sposób stara się ratować świat, ale zwalczają się nawzajem. Funkcjonują dwie równoległe definicje tego, co jest dobre dla jednostki i dla kraju, i nie ma możliwości, aby stanąć pośrodku. Nie ma złotego środka.

Irek Iro Knyziak: Gitarowo postawiłem się w roli biernego obserwatora nadającego umiarkowane tempo starciom tych frakcji. Frakcja zrytmizowana kontra syntezatorowe wariactwo. Jestem bardzo oszczędny w wyrazie, choć w refrenach zaczynam przemykać bardziej dziarsko, z zachowaniem zimnofalowych standardów. Bez dużej filozofii. I znowu dużo perkusji i perkusjonaliów.

„W JAKIM ONI MÓWIĄ JĘZYKU”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: To kolejny numer o moim nieprzystosowaniu do otaczającego świata. Między domem i pracą jest jeszcze kilka miejsc, przeważnie restauracji, gdzie bywam i gdzie indziej w zasadzie nie bywam. Wytworzyło to we mnie fałszywe poczucie, że świat w zasadzie nie jest zły; jest wygodny i bezpieczny, i ładnie pachnie. Jakiś czas temu miałem samochód w warsztacie i jeździłem po mieście komunikacją po raz pierwszy od dłuższego czasu. Nie dlatego, żeby nie stać mnie było na taksówki, tylko dlatego, żeby zobaczyć, jak jest. Nigdy więcej tego nie zrobię.

Irek Iro Knyziak: Ja zaś czerpię z ludzkiej energii. Obserwowanie mijających mnie ludzi jest dla mnie bardzo kalorycznym zajęciem. Gorzej jest, gdy sytuacja wymaga ode mnie pójścia pod prąd ludzkiej fali. To odbiera mi śmiałość. Coś sprawia, że zatrzymuję się. Chociaż z falą nie miałem jeszcze okazji popłynąć. I tak jest z instrumentacją tego numeru.  

„ZAŚNIJ”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Numer „oniryczny”. Przez osiem miesięcy pogoda w naszym kraju jest fatalna, choć na szczęście jedzenie jest bardzo dobre. Jedno i drugie zjawisko skłania do tego, aby się chwilę przespać, jeśli jest taka możliwość. Raz na parę tygodni mam wolny dzień, tak jak dzisiaj, i koło dziewiętnastej nachodzi mnie nieodparta ochota, żeby uciąć sobie drzemkę. Po takiej drzemce ludzie wydają się milsi (zwłaszcza że już nigdzie nie wychodzę) i jeśli ochroniarz mnie opieprzy za to, że moje psy srają na trawniku, można uznać taki dzień za udany.

Irek Iro Knyziak: Jeden z dwóch numerów na tej płycie, które uruchamiają z mojej pamięci skojarzenia z ikonami krajowej popkultury. Jakimi? Pozostawię to dla siebie. Dryfowanie z tym numerem sprawia mi ogromną przyjemność. Jest tak bardzo relaksująco, że z przyjemnością zostaję w nim na dłużej. A gdy usłyszałem po raz pierwszy przeszczepione z pierwszej płyty The Rest of Me dźwięki puzonu – wróciły wspomnienia tamtej sesji.

„ROZMAWIAJĄC”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Rzecz o przemijaniu. O tym, że jeśli jesteśmy starsi, zmieniają nam się priorytety i w związku z tym lepiej godzimy się z tym, że jesteśmy starsi. W kościele prawosławnym jest tak, że są takie dwie „półki”, gdzie stawia się świeczki w intencji modlitwy za czyjąś duszę. Na górnej półce zapala się świeczki za żywych, na dolnej za umarłych. W kraju od jakiegoś czasu nie chodzę do kościoła, ale wakacje zazwyczaj spędzam gdzieś, gdzie są cerkwie i po paru dniach nachodzi mnie, żeby pomodlić się za siebie i bliskich. Na górnej półce pali się coraz mniej świeczek, na dolnej coraz więcej.

Irek Iro Knyziak: Znowu trochę inaczej, ale nie na przekór, odbieram ten numer jako otwarcie na otaczających mnie ludzie. I tak się na nich patrzę, że o linii gitary przypominam sobie dopiero w połowie numeru. I w zagapieniu koncentruję się znowu na jednym riffie. Trudno zresztą odróżnić tu brzmienie gitary od syntezatora. Bo nie zawsze wszystko musi być oczywiste. 

„PRZYGODA ZACZYNA SIĘ OD NOWA”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Kiedy już wydaje się, że nie ma żadnego ratunku od otaczającego nas wokół syfu, nadchodzą zimowe ferie. Nie jeżdżę na nartach. Uczyłem się parę razy, ale zawsze dochodziłem do wniosku, że wykonywanie wygibasów, czy to na boazerii, czy na jednej desce, nawet jak już się nauczyłem skręcać, nie ma żadnego sensu. Po co? Jest zimno, mam mokrą i poobijaną dupę, a w barze jest grzane piwo i kiełbaski, i jest tam zdecydowanie fajniej. Tak więc, odkąd mam taką możliwość, staram się spędzać ferie zimowe tam, gdzie jest ciepło. Patrząc na mapę pogody, nie trudno zgadnąć, że w lutym są dwa takie miejsca: Karaiby i Indochiny.

Problemem jest jednak tak zwany „jetlag”. Zmiana czasu sprawia, że parę dni dochodzimy do siebie po podróży; człowiek śni na jawie w ciągu dnia i budzi się w nocy. Zdecydowanie gorzej jest, jak się leci ze wschodu na zachód, czyli fatalne skutki ma powrót do domu z dalekiego wschodu (z Karaibów jest lepiej).  Aby w pełni świadomie przeżyć ferie, należy też w miarę godnie przeżyć podróż. Zdecydowanie pomaga lepsza klasa w samolocie, natomiast kluczem do sukcesu jest, aby możliwie jak najdłuższą część podróży po prostu przespać. Szczegółowe instrukcje, jak to zrobić, zawarte są w tekście piosenki.

Irek Iro Knyziak: Muzycznie się tu rozbujaliśmy. Włączyły się przestery. Moja archtopowa gitara zbiera i generuje sporo dodatkowych, niekoniecznie planowanych dźwięków. Szaleństwo! I ponownie syntezatory oraz dużo rytmu! Buja ten numer. A że często jestem w podróży – tej fizycznej, samochodem lub samolotem, ale również mentalnej – gdy oddaję się pogłębianiu samoświadomości o poszerzaniu percepcji otaczającej mnie rzeczywistości, to w tym numerze czuję się jak u siebie. W refrenie Vasyl szaleje z etnicznymi przyśpiewkami. Słychać podziemną bandżolinę (dziwna mutacja tych dwóch instrumentów z okresu okupacji. Dużo się tu dzieje aranżacyjnie. Ciekaw jestem jego wersji „live”. Wiem, że tradycyjnie damy radę.

„NIEBO”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Piosenka napisana w środku zimy, w oczekiwaniu na wyżej wspomniany urlop. Jakiś czas temu jakaś ekipa weszła na dach w moim bloku, żeby go „konserwować” i zostawiła otwartą klapę na tenże dach. Akurat były największe mrozy i temperatura na klatce szybko spadła poniżej zera. Nawet moje psy nie chciały wyściubić nosa z domu. Nie chcąc czekać następnych kilka dni, postanowiłem zamknąć właz sam, korzystając z zostawionej przez ekipę drabiny. I w ten sposób po raz pierwszy wyszedłem na dach! Jaki to był piękny widok. Dookoła inne dachy i kominy, żadnych ludzi. Na niebie samolot „uciekał z kraju”, tak to odebrałem i niezwłocznie zapisałem w tekście piosenki.

Irek Iro Knyziak: Drugi numer na płycie przywołujący w mojej pamięci dwóch starszych panów. Oczami wyobraźni widzę vujkową ekipę w narysowanej dekoracji z narysowanymi instrumentami. Może kiedyś zrobimy do tego numeru stylowy filmik…? A dachy – pod tym hasłem mam zakotwiczony obraz, jaki zobaczyłem osiemnaście lat temu podczas podróży poślubnej. Widok na wszechobecne dachówki starych praskich kamienic pozostaje ze mną do dziś. I chętnie odświeżam ten obraz. Poszukuję go w innych miejscach, które odwiedzam. Jednak ciężko o godną konkurencję. Nie tracę nadziei.

„HOTEL JADRAN”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Ten numer ma dłuższą historię. Kiedy byłem bardzo małym dzieckiem, byłem dwukrotnie z rodzicami na południu Jugosławii (obecnie Czarnogóra). Wakacje były bardzo udane, wspominałem je całe życie. Mieszkaliśmy, jak to wtedy bywało na skromnych kwaterach. Natomiast z okna mieliśmy widok na mały półwysep, na którym majestatycznie stał sobie elegancki Hotel Jadran. Był piękny: biały budynek na brzegu skalistego półwyspu robił kolosalne wrażenie. Pod hotelem stały drogie samochody, chodzili dobrze ubrani ludzie i przez następne cztery dekady hotel funkcjonował w mojej świadomości jako synonim nieosiągalnego luksusu.

Równo czterdzieści lat później w moim życiu nastąpił „hard reset”, bo udało mi się zakończyć niezbyt udane małżeństwo. Postanowiłem zabrać mojego sześcioletniego wówczas syna do miejsca, w którym sam przeżyłem najmilsze chwile swojego dzieciństwa. Dokładnie dzień po moim rozwodzie wsiedliśmy do samolotu, który zabrał nas przez Budapeszt do Podgoricy. Drugi etap podróży odbywał się małym samolotem, który miał niehermetyzowaną kabinę, więc lecieliśmy na 3500 m tuż nad Bałkanami. Były w nim dwa rzędy nienumerowanych miejsc, dokładnie jak w tramwaju. Stewardessa czytała rozmówki cygańsko–angielskie, trzęsło jak jasna cholera, ale czułem się naprawdę wolnym człowiekiem. W dodatku miałem przy sobie synka, którego bardzo kocham i który zawsze był bardzo dzielnym podróżnikiem, a ta podróż była wyjątkowa.

Podróż do moich korzeni, gdy sam byłem u rozstaju dróg, ale w moim życiu zaczął się lepszy moment. Zwiedzanie miasteczka po czterdziestu latach było niesamowitym przeżyciem! Niewiele się w nim zmieniło, poznawałem stare miejsca; zresztą miałem zdjęcia, które czterdzieści lat temu zrobił mój tata i te zdjęcia zrobiły wśród lokalsów furorę. Natomiast okazało się, że nie ma już Hotelu Jadran! W Internecie nie ma żadnych danych na ten temat, ale hotel ucierpiał w czasie trzęsienia ziemi w 1979 roku, a dziesięć lat później, już jako pustostan, osunął się do morza. Podobno nikt nie zginął. Zdjęcie, które znajduje się na płycie pokazuje Hotel Jadran w 1975 roku.

Irek Iro Knyziak: Zaczynam ten numer z mandoliną, którą otrzymałem w prezencie (raczej żartobliwym) od grupy moich sympatycznych współpracowników w „poprzednim miejscu”. A że prowokowali tradycyjnym „zagraj coś”, to zagrałem i utrwaliłem. Dobrze się złożyło, że mamy numer klimatycznie wymagający tak charakterystycznego instrumentu. Znowu jest nieco bardziej dynamicznie, chociaż cała płyta jest bardzo spokojna i refleksyjna. Tu pozwalamy sobie na odrobinę więcej. I znowu dużo rytmu. Znowu dużo syntezatorowych dźwięków.

„MARYMONCKI SZAMAN”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Chyba nigdy nie miałem okazji się pochwalić – jestem prawdziwym chłopakiem z Marymontu ! W miejscu, gdzie milicja bała się wjechać gdy coś się działo, spędziłem całe dzieciństwo i młodość. Już jako student poznałem starszego pana, który mieszkał na ogródkach działkowych przy Kępie Potockiej, bo po rozwodzie został bez chaty. Opowiadał, że jak wraca do domu nad ranem znad Kanałku Marymonckiego, to przy stawach Kellera widzi czasem duchy w hitlerowskich hełmach. Tłumaczył, że w czasie powstania jakiś nierozsądny niemiecki patrol zapuścił się na Marymont, ale miejscowi żule zgotowali mu piekło i że to są nazistowskie duchy. Nazywałem tego pana marymonckim szamanem.

Irek Iro Knyziak: Dla mnie zaś Marymont był do niedawna drugim końcem świata. Nieświadome dzieciństwo spędziłem na legendarnym warszawsko-praskim „trójkącie bermudzkim”. Świadomy czas to już podróż między Mokotowem a Ochotą. No i na Marymont zawsze było nie-po-dro-dze. Praktycznie rok temu zawitałem w te rejony przy okazji mojej drogi rozwojowej. Właśnie nad stawy Kellera. Bardzo rozpraszały, a jednocześnie wspomagały swoją malowniczością, gdy wystartowała wiosna. Opowieść o nazi-duchach… Gdybym znał ją wcześniej, to wychodziłbym zapewne z zajęć jeszcze później, byle tylko zwiększyć prawdopodobieństwo spotkania paranormalnego.

A że opowieść szalona, to i w dźwiękach dzieje się znowu mnóstwo. Najbardziej dynamiczny i porywający energią kawałek na tej płycie. Przesterowana gitara z delayami w różnych prędkościach, szaleństwo klawiszowe, motoryczna sekcja. Wszystko porywa. Bardzo koncertowy numer! Może wywoływać spore zamieszanie.

„CZARNO–BIAŁY FILM”

Tomek Vasyl Wasyłyszyn: Jest kilka czarno–białych filmów, które odcisnęły znaczące piętno na moim umyśle. Dracula z Bélą Lugosi to było coś! We współczesnej kinematografii są też filmy nakręcone „z premedytacją”, jako czarno-białe, choćby słynny Good Night and Good Luck G. Clooneya. Aby aktorzy w czarno–białym filmie mieli wystarczająco dramatyczną mimikę, musiano stosować makijaż, który w świetle kolorowym wyglądałby groteskowo. Czarno–biały film pozwala się skupić na scenariuszu, bo kolory rozpraszają.

A gdyby tak życie było czarno–białe, kontrastowe jak w filmie z Bélą Lugosi? Ale nie w takim sensie, że wszyscy stalibyśmy się daltonistami, tylko żeby miało więcej autentycznych emocji, smaku. Mniej odcieni szarości, więcej prawdziwych, niezakłamanych uczuć.

Irek Iro Knyziak: I tym razem pozwolę sobie wdać się w polemikę. Dla mnie koloryt ludzkich emocji jest niesamowicie urokliwy. Sprowadzenie tego, jakże ważnego obszaru ludzkiego życia, do krótkiego katalogu z czarnym i białym, rozdzielonym szarością w kilku odcieniach byłby początkiem końca, o ile nie samym końcem sensu funkcjonowania. Chyba że byłoby to 50 odcieni szarości. Wtedy ludzie wzięliby nawet do ręki książki. Czyli szczęście w nieszczęściu. Bo chociaż ludzie generują wiele typów emocji i wielu dają się ponosić, to łatwiej jest im nazywać tylko kilka z nich. A dlaczego? Bo tak jest szybciej i prościej. Ot co! A skoro jesteśmy przy filmach, to anegdota z życia mojej rodziny. Mój najstarszy syn (a jest ich trzech – chłopaki, pozdrawiam!) zawiadomił mnie kilka lat temu, że w TV zaczyna się film dla mnie. Ponieważ nie miałem w planach oglądania w tamtym momencie filmu, zapytałem, po czym rozpoznał, że film może mnie interesować. To czarno-biały film – padła odpowiedź czterolatka. Od tamtej pory obejrzeliśmy wspólnie wiele filmów.

A my i płyta? Zamykamy płytę kolejnym skłaniającym do refleksji, być może dwuznacznym numerem o znaczeniach w otaczającej nas rzeczywistości. Znowu przestrzenne gitary, zwariowana linia klawiszowa i mącące w głowach rytmy. Coś jest w tej płycie, bo często po zakończeniu tej właśnie płyty zaczynam słuchać jej od początku. Bez kokieterii i napawania. Słuchanie tej płyty sprawia mi zwykłą muzyczną radość.


AUTOR: Vüjekväsyl
TYTUŁ: Vü=mc²
WYTWÓRNIA: Bullshit Records
WYDANE: 10 czerwca 2017


 

%d bloggers like this: