Wyjątkowo w poniedziałek, bo okazja, by w ABCD o swoim alfabecie opowiedział Kuba Wandachowicz, jest nie byle jaka. Przed weekendem premierę miała nowa płyta TRYP, Trypolis

Wandachowicz, niegdyś członek Cool Kids of Death i NOT, dziś współwłaściciel klubu DOM (i organizator festiwalu Domoffon), w ubiegły piątek świętował premierę Trypolisu, nowej płyty TRYP, czyli zespołu, który tworzy razem z Marcinem Prytem, Robertem Tutą i Piotrem Połozem (a swój czynny wkład w twórczość TRYP mają też Marcin Zabrocki i Paweł Giza). Dlatego postanowiliśmy przepytać Wandachowicza, by dowiedzieć się, jak wygląda jego muzyczny (i życiowy) alfabet. Jest długo, ciekawie i konkretnie. 

Trypolis ukazało się 8 lutego nakładem warszawskiej oficyny Requiem Records. 

A

A jak… Adam Ant i „Puss’n Boots” oraz chyba „Stand and Deliver”, które widzialem w „Wideotece” Krzysztofa Szewczyka, mając lat osiem. Po latach stwierdziłem, że to nie była zła fascynacja, bo odkryłem, że ten dyskotekowy hit powstał na bazie zajebistego punk rocka płyt Adam and The Ants („Dirk Wears White Sox”). Jeszcze później obejrzałem film „Jubilee” Dereka Jarmana, gdzie Adam Ant gra jedną z głównych ról i zyskałem pewność, że mając osiem lat, obrałem dobry kierunek.

„A” to również Anderson Laurie i Anderson Brett (patrz literka „S”).

B

„B” to Bowie. Z przyczyn oczywistych, bo on był najlepszy, doleciał najdalej i nikt i nic nigdy go nie przebije. Ale „B” to również Blondie i Debbie Harry występująca bez majtek. Tego też nie przebije nic i nikt. Nawet Blur, Beastie Boys i Bronskie Beat. Tak, znam The Beatles, Beach Boys i Budkę Suflera.

C jak… C.C. Catch, C & C Music Factory, Can i ich „Vitamin C”, Cave Nick i Cage John, program Cubase VST i formacja Cool Kids of Death. Cale John i utwór „Fear is The Man Best Friend”.

D

Ostatnio „D” to Death Grips, ale „D” ma długą historię. Użyczało swego brzuszka takim artystom jak Dylan, Depeche Mode, The Doors, Dezerter, Dandy Warhols, DAF i wielu innym, które wyznaczały koordynaty mojej muzycznej wędrówki. „D” pozwala mi także przemycić do tej wyliczanki zespół mojego kolegi o nazwie Dziewiętnaście Wiosen.

E

Najprostsze skojarzenia nie zawsze są najlepsze, ale w tym wypadku są. Ekstaza. „Next is The E, I feel it yeah”. Europe, Eminem, EMF i Eurodance.

F

Angielskie słowo „Future”, będące niezwykle ważnym składnikiem wielu ukochanych przeze mnie utworów muzycznych i filmowych. I to zarówno w wydaniu „Think About the Future”, wypowiadanego przez Jokera granego przez Jacka Nicholsona w pierwszym filmie o Batmanie, do którego muzykę zrobił Prince (jest tam nawet piosenka „The Future” zremiksowana potem przez Williama Orbita), jak i „No Future” znanego zespołu Sex Pistols.

„F” to The Fall. Czytam właśnie wspomnienia jego bliskich współpracowników. Kay Carroll, managerka The Fall w latach 1977-1983: I was on acid when Mark walked in, and I remember him looking like Napoleon.

„F” to również Foxx John, którego fanem pozostanę na zawsze, bo „Metamatic” to arcydzieło, które przetrwa wszystko.

G

Genesis (P-Orridge), Garbage, Gainsbourg, GG Allin, Goldie, Gang of Four oraz pomieszczenie zwane garażem i muzyka zwana garażową.

H

Przede wszystkim Happy Mondays, ale nie mniej ważna dla mnie pierwsza płyta Homo Twist „Cały Ten Seks”. Uważam też, że występ The Horrors na ostatnim festiwalu Domoffon był bardzo udany.

I

Iggy Pop, to jasne. No i młodzieżowa fascynacja INXS, boleśnie zgwałcona przez późne De Mono. Italo disco puszczane z jamnika.

J

Jones Grace, Jesus Jones, Jane’s Addiction, Janis Joplin, Janko Muzykant, „Jelous Guy” (ale w wykonaniu Bryana Ferry), bracia i siostry Jackson (ze szczególnym naciskiem na Jeramaine i Janet, nie tylko dlatego, że imiona też mają na „J”) i Janerka Lech, rodzimy poeta i wizjoner. Jeszcze Joy Division, Joan Jett i LL Cool J.

K

W wieku ośmiu lat podjąłem strategiczną decyzję, że najlepszym zespołem na świecie jest Kajagoogoo. I to w wersji bez Limahla, czyli z Nickiem Beggsem na wokalu i hitami „Turn Your Back On Me” i „Lion’s Mouth”. Pierwszy koncert, na jakim byłem, to było właśnie Kajagoogoo w Hali Sportowej w Łodzi. Pamiętam, że się spóźniali i jakiś pan w rzędzie przede mną krzyknął „dziadostwo!” (a było to słowo, którego wtedy jeszcze nie znałem).

Niestety najlepszy zespół świata istniał bardzo krótko, ale Nick Beggs zrobił potem płytę Belindy Carlisle i było to całkiem miłe pocieszenie.

„K” to również KLF. Zespół wyjątkowy nie tylko z racji wspaniałych hitów lat dziewięćdziesiątych i akcji spalenia miliona funtów. KLF to piękny przykład popkulturowej intertekstualności, gdzie ambitna fikcja literacka (w tym wypadku kultowa trylogia „Illuminatus!”) stała się inspiracją dla projektu audiowizualnego z pierwszych miejsc list przebojów. No i zrobili utwór inspirowany moim ukochanym „Doctorem Who”!

L

Przede wszystkim LCD Soundsystem. Ale również różnego rodzaju ladies: Ladytron, Lady Gaga i Lady Pank.

Ł

Łódź. Miasto w Polsce.

M

Oj, dużo było dobrych zespołów na „M”. I nie wszystkie z nich skończyły się na „Kill’em All”.

N

New Order. Zespół, który się nie skończył.

O

O! (Płyta Manaamu).

Ono Yoko.

Off Festiwal.

P

Pulp, Psychic TV, Primal Scream i moja noise’owa miłość, czyli Pharmakon.

R

Roxy Music to był świetny zespoł. Reed Lou to był genialny artysta. Ramones to był zajebisty zespół, który udowodnił, że wirtuozeria to balast, bez którego można sobie świetnie radzić.

S

Suede. Moja miłość z lat dziewięćdziesiątych. Zespół, który otworzył brit-pop, czyli jedną z najlepszych kart muzyki popularnej końca XX wieku.

Suicide. Zespół, który zahipnotyzował mnie od pierwszego odsłuchu. I nic dziwnego, że taki Springsteen Bruce (też na „S”) cytował ich z uwielbieniem na swojej najlepszej płycie (czyli „Nebrasce”).

Sabrina (scena w basenie, if you know what i mean).

Swans, bo umieją zagrać najmocniej i najciszej.

T

The The. Uważam, że Matt Johnson i jego zespół to było jedno ze szczytowych osiągnięć muzyki lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych, kiedy showbiznes nie był jeszcze podzielony na skretyniały mainstream i hermetyczne nisze, a w telewizji MTV leciały piosenki wykonawców tak skrajnie różnych, jak Napalm Death i Samantha Fox. To w The The zaśpiewała Sinead O’Connor, zanim jeszcze ogoliła głowę na łyso. To w The The pięknie na gitarze przygrywał Johnny Marr. Ale ten zespół to przede wszystkim Matt Johnson i jego polityczne oraz seksualne obsesje. Mądre teksty zaśpiewane do świetnej muzyki.

U

U2 – UB40 / U96 = Ultravox

W

Wolfgang Press. Zespół trochę zapomniany, ale niedawno go odkurzyłem i jest ok!

V

Velvet Underground, to wiadomo. Ale także Vintage Warmer, najlepszy wirtualny kompresor, jaki powstał.

X

X, zespół moich kolegów. Xiu Xiu już 6 marca w klubie Dom i na tym koncercie trzeba być!

Y

Yo! Tyle muzyki w tym jednosylabowym zwrocie!

Z

No wiadomo, brody ZZ Top. Ale także Zorn John, Zombie Nation i Zoviet France pożyczone na zjechanej kasecie od starszego kolegi z ASP.

Ż

„Ż” jak żenada, którą czuję, oglądając większość wykwitów współczesnej muzyki popularnej.

%d bloggers like this: